Panowie w garniturach, ciągle pokrzykują przy linii bocznej. Obrywa się koszykarzom i sędziom, którzy – dziwnym trafem – ciągle krzywdzą akurat ich zespół. Przynajmniej ich zdaniem. Trenerzy. Generałowie, wysyłający na parkiet w sportowy bój zawodników. Niektórzy potrafią wycisnąć ze swoich małych armii więcej niż mogliby się spodziewać sami gracze. Poniżej przedstawiamy trzech trenerów, którzy w minionym sezonie regularnym poprowadzili swoje drużyny do szczególnie okazałych wyników
Tom Thibodeau
Pierwszy sezon jako główny trener i od razu wyniki stawiające go w roli faworyta do nagrody Coach of the Year. Prowadzeni przez Thibodeau Chicago Bulls osiągnęli najlepszy bilans w sezonie regularnym: 62 zwycięstwa przy 20 porażkach. Po raz pierwszy od czasów Michaela Jordana „Byki” zapewniły sobie przewagę własnego parkietu w playoffach. I to do samego Finału, jeśli tam dotrą. Tom Thibodeau już tam był, jako asystent. W 1999r. z New York Knicks i dwukrotnie z Boston Celtics: 2008 (mistrzostwo) i 2010. Teraz prowadzi młody, głodny sukcesu zespół. Nie zmienił jednak znaku firmowego: żelaznej defensywy. Zespoły współprowadzone przez Thibodeau zawsze charakteryzowała dobra obrona. W tym sezonie Chicago Bulls poprawili się o 21 zwycięstw głównie dzięki pracy po bronionej stronie parkietu. Zajęli pierwsze miejsce w lidze w efektywności defensywnej, tracąc średnio 97,4 punkty na 100 posiadań przeciwnika. A jak wiadomo: „Defence wins championship”.
Gregg Popovich
Trener San Antonio Spurs już od 1996 roku. Od tego czasu „Ostrogi” zdobyły cztery tytuły mistrzowskie, w 1999, 2003, 2005 i 2007 roku. Przede wszystkim za sprawą świetnej gry Tima Duncana, a także Tony’ego Parkera i Manu Ginobiliego. Parę ostatnich sezonów nie było jednak udanych dla Spurs. Trapiona kontuzjami „Wielka Trójka” (należałoby dodać „z Teksasu”) po dobrych rozgrywkach regularnych nie miała zdrowia i sił na skuteczną walkę w playoffach. W tym roku Popovich ograniczył czas gry swoich największych gwiazd, odciążył Duncana w ataku i dał większy kredyt zaufania młodszym zawodnikom, takim jak Gary Neal, George Hill czy DeJuan Blair. Efekty? Drugie miejsce w efektywności ofensywnej w NBA (109,4 pkt. na 100 posiadań), zwycięstwo w konferencji zachodniej i drugi bilans w lidze (61-21). Spurs legitymowali się najlepszym wynikiem niemal przez cały sezon, zwolnili dopiero w końcówce… kiedy urazy dopadały ich gwiazdy i najlepsi zawodnicy San Antonio musieli odpoczywać. Popovich wolał nie ryzykować poważniejszych kontuzji przed decydującą fazą sezonu (jednak… pechowo Ginobili przeprostował prawy łokieć i jego występ w pierwszych meczach playoffów jest wątpliwy).
Nate McMillan
Jeżeli San Antonio Spurs ma pecha do kontuzji, to nad Portland Trail Blazers wisi wyjątkowo silna klątwa. W sezonie regularnym przez urazy kolan w ogóle nie mógł wystąpić Greg Oden – center o bardzo wysokim potencjale. Kiedy może grać, Oden ociera się o poziom All-Star (średnio 9,4 pkt. 7,3 zb. i 1,4 blk. w zaledwie 22 minuty). Również kontuzje kolan ograniczyły możliwości Brandona Roya, który z gracza pierwszej piątki rzucającego ponad 20 punktów w meczu stał się rezerwowym. Ważnym, ale jednak rezerwowym. Pozostali gracze „Świetlistych Smug” też nie są szczególnymi okazami zdrowia. I z takiego szpitala w Portland McMillan wyciągnął 48 zwycięstw przy 34 porażkach, co dało szóste miejsce w konferencji zachodniej. W playoffach Blazers zmierzą się z Dallas Mavericks i mogą pokusić się o niespodziankę. Kluczowa będzie postawa zawodników, którzy jeszcze przed rozpoczęciem sezonu byli na drugim planie. LaMarcus Aldridge, Nicolas Batum, Andre Miller, Rudy Fernandez, Marcus Camby czy ściągnięty w trakcie rozgrywek Gerald Wallace stanowią o sile zespołu z Portland. I choć nie są to największe gwiazdy NBA, to Nate McMillan wie jak wyciągnąć z nich wszystko co najlepsze.